Od moich ostatnich ekscesów z wypełniaczami bezigłowymi upłynęło sporo czasu. Od tej chwili do podobnych produktów podchodzę jak pies do jeża. jednak moja kobieca ciekawość wzięła górę i z lekką dozą niepewności wybrałam lustrzany blask z DermoFuture Prescion. Nie ukrywam , że trochę grzał miejsce w szafce i grzecznie czekał na swoją kolej.
Tym razem do testowania zabrałam się bardzo ostrożnie. Najpierw postawiłam kropkę na ustach by zobaczyć czy piecze...nie piekło...idę dalej...pomalowałam dolną wargę....nie piecze nic...powiem śmielej, że uczucie było dosyć przyjemne, porównać można do efektu mokrych ust. Skoro nic się nie zadziało postanowiłam iść na całość i pomalowałam całe usta. Po jakimś czasie mogę stwierdzić , że produkt jest całkiem przyzwoity. Ładnie wygładza usta, nie piecze i ładnie wygląda. Usta bardzo ładnie się błyszczą a preparat wydobywa ich naturalny kolor.
Stwierdziłam, że skoro nic się nie dzieje i nie ma ofiar w ludziach postanowiłam, że będę używała go częściej. I co zauważyłam? Zacznę od tego, że kocham pomadki matowe a co za tym idzie? Pomadki te mają skłonność do przesuszania ust i po używaniu niemal codziennym moje usta są krótko mówiąc nieźle zorane. Wniosek jaki wysnułam po DFP to to, że stan moich ust nieco się poprawił. Może jeśli chodzi o samo "wypełnienie" to efekt jest raczej chwilowy i nie zauważyłam spektakularnego efektu ale postanowiłam wykorzystać inne zalety tego produktu.
produkt bardzo ładnie wygładza i nawilża usta. Ja czasem stosuję go pod pomadkę. jest to fajna kuracja po pomadkach matowych. Póki co produkt mnie nie uczulił i nawet się polubiliśmy.
Ostatnio postanowiłam sobie, że z każdego produktu postaram się wydobyć wady i zalety. I myślę, że to całkiem rozsądna decyzja z mojej strony:D
Jestem bardzo ciekawa czy znacie ten produkt? miałyscie podobne odczucia? a może wręcz przeciwnie?
Tymczasem ściskam i już dziś zapraszam na kolejny post ;)